To był trzeci ZLS ale mój pierwszy. Trochę z duszą na ramieniu jechałam te 400 kilometrów, bo wiecie: z okolic Lublina nie jestem (ale jako straszydełko całkiem nieźle się sprawdzam), z całej spotykającej się ekipy znałam na żywo tylko Kasię (o, dzięki Ci kobieto, żeś klapnęła przy mnie! Dodałaś mi pewności siebie) ale o 12:00 w Bramie zaczął się nasz zlot!
W babeczkach siła!
To nie było tylko takie tam zwykłe spotkanie. To było spotkanie, któremu przyświecał szczególny, nobliwy cel – licytacja na rzecz Łukasza, który uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Link do zbiórki znajdziecie tutaj – klik. Udało nam się zebrać 1275 zł! Wiecie jakie to fajne uczucie pomóc komuś, prawda?
Na początku czułam się trochę zagubona, bo większość z 16 niesamowitych babeczek się zna. Ale wszystkie szybko przyjęły mnie jak swoją. I to też jest niesamowite w blogowaniu. Jedzie człowiek przez pół Polski, zna blogi, zna teksty. I nagle widzi te osoby i rozmawia z nimi o życiu, o dzieciach, o pracy, o problemach większych, mniejszych, o zmianine klimatu i o przepisie na ciasto cytrynowe. I czuje się dobrze, czuje się, jakby znał te osoby od zawsze. Bo blogowanie to nie tylko ciekawe testy, piękne zdjęcia czy testowanie prouktów. To także (a może przede wszystkim) ludzie i nawiązywanie nowych kontaktów.
Natutalnie spotkanie rozpoczęłyśmy od jedzenia. Bo wiadomo, z pełnymi brzuchami portfele lepiej się otwierają podczas licytacji 😉
Mnie udało się wywalczyć (tak, tak, niektóre przedmioty były bardzo porządane) takie perełki:
Dziękuję Sylwio i Tobie, Olu za zaproszenie oraz gratuluję zorganizowania takiej przesympatycznej imprezy. I dziękuję Wam drogie Kobietki za tak ciepłe przyjęcie!
Co robi blogerka przed świątecznym maratonem? Może myje okna, trzepie dywany, pastuje podłogi? Może później, ale najpierw spędza czas wśród swoich, wymieniając się beauty trickami, spostrzeżeniami o kosmetycznych bublach, przepisami na pierniczki.
Spotkania blogerek sprzyjają tworzeniu nowych więzi i zacieśnianiu już istniejących. Dlatego bardzo ucieszył mnie fakt, że zostałam zaproszona na łódzkie spotkanie organizowane przez Wiktorię.
Jak spędziłyście Dzień Dziecka? Obudziłam się z małą migreną (hmm, czemu na większość spotkań blogerskich zabieram ze sobą tego pasażera na gapę?!), dałam buziaka mojemu dużemu Dzieciakowi (mężu, pamiętaj, najgorsze jest podobno pierwsze 40 lat dzieciństwa!) i mojej H, zataskałam pustą walizkę do auta i ustawiłam nawigację. „Może jednak się nie zgubię!” – z tą myślą pomknęłam na spotkanie z fantastycznymi Kobietami!